Strach, gniew, debata
http://www.gazetawyborcza.pl/1,76498,4955698.html
Teresa Bogucka
Gazeta Wyborcza 23 lutego 2008
http://bi.gazeta.pl/im/7/4955/z4955447X.jpg
Dyskusja wokól "Strachu" budzi dawne demony - ale dosc zalosne w formie. Jest w niej dosyc spokoju i dojrzalosci, zeby tytulu do lepszej samooceny nie szukac w dawnej mitycznej chwale i w dawnym cierpieniu
Podczas dyskusji o Jedwabnem (na zdjeciu projekt pomnika ku czci zabitych tam Zydów) podwazano sam fakt zbrodni. Faktów opisanych przez Grossa nikt nie podwaza. Spór idzie o to, kto jest winny
W dyskusji, jaka wywolala ksiazka Jana Tomasza Grossa "Strach", sprzeciw wobec jej tez wyglada mniej wiecej tak: fakty pogromowe sa znane, ale ich uogólnianie na wszystkich Polaków
nieuprawnione. Poza tym autor nie pisze o zachowaniach Zydów na Kresach w 1939 r.
ani o tym, ze Polacy ratowali Zydów.
Mielismy - jak wykrzyczal jeden pan przeciwny Grossowi w dyskusji o
ksiazce w Kielcach -
Bartoszewskiego i Sendlerowa! A ponadto Zydzi byli po wojnie w UB.
Zbitka takich zdan znaczy chyba tyle:
Zydzi Polske zdradzali przy kazdej okazji, sciagali na siebie
oburzenie, które mety rózne
wykorzystywaly jako pretekst do przemocy, a mimo to Polacy (tu
przyklady) ich bronili.
Mamy tu zatem podzial na mety i Polaków, i emocje tycza proporcji.
Schemat ten - potoczny w tej chwili i w publicystyce, i na forach, i w
rozmowach - sprowadza rzecz do rachunku krzywd, wskazywania, kto zaczal,
opisywania emocji uzasadnionych, które, niestety, gdzieniegdzie nie zostaly
powsciagniete, a które tlumacza zjawisko.
W sprawie zydowskiej zrzadzenie Boze
To odmienny rys w porównaniu z debata o Jedwabnem, kiedy to kwestionowano
fakt zbrodni i jej sprawstwo.
Przywolywano historyków, zeby policzyli ofiary, ujawnili morderców,
okolicznosci, przyczyny. I zdjeli odpowiedzialnosc z mieszkanców
Jedwabnego. I z nas wszystkich.
Wsród poklosia tej narodowej debaty jest pozycja szczególna. Jej autor
jakby wykonal owo zamówienie spoleczne literalnie - postanowil sprawdzic,
na ile zbrodnie w Jedwabnem i okolicach byly wyjatkowe, jak wygladaly
wzajemne relacje miedzy obywatelami Polski pod okupacja sowiecka i wreszcie
- jak to bylo z owa zdrada na rzecz ZSRR, która dla wielu do dzis jest
jakims wyjasnieniem czy usprawiedliwieniem emocji pogromowych.
Praca Krzysztofa Jasiewicza nosi tytul "Pierwsi po diable. Elity sowieckie w okupowanej Polsce1939-41"
(ISP PAN 2001), liczy sobie przeszlo 1,2 tys. stron, z czego 1 tys.
to dokumenty.
Autor ksiazke, wynik wieloletnich badan, wydawal wkrótce po debacie o "Sasiadach". Dolozyl wiec nadzwyczajnych staran, aby wiedza, która zebral,
nie zostala przeslonieta zarzutami tyczacymi warsztatu lub odsunieta
domaganiem sie poglebionych analiz. Ale tez uznal, ze owo doglebne
udokumentowanie zwalnia go z obowiazku suchej, nieemocjonalnej relacji.
"Wstydem i hanba bylo to, co sie stalo. (...) Nalezalo sprawców,
nawet jesli mieli jakies zaslugi,
natychmiast napietnowac i wyrzucic poza nawias, a nie szukac
pomyslu, jak ich zwykla
obrzydliwa katolicka msciwosc ubrac w szaty polskiej racji stanu,
nieludzkiego bólu,
uczynic z nich cichych bohaterów zmagajacych sie z zydowska
nawalnica, z "zazydzeniem "
profesji, obszarów aktywnosci i terytoriów zastrzezonych dla nas
oczywiscie, tutejszych
z dziada pradziada".
To o Jedwabnem, które nie bylo zadnym odosobnionym wypadkiem.
"Determinanta okresu sowieckiego sa wlasnie owe akty ludobójstwa na
lokalnych minispolecznosciach zydowskich - akty spontaniczne lub
inspirowane, dokonane przez miejscowa autochtoniczna ludnosc, na ogól
patriotyczna, na ogól wierzaca, uczeszczajaca regularnie do swoich swiatyn.
Rozegraly sie one w setkach miejsc w pasie wschodnim odpowiadajacym
terytorialnie sowieckiej strefie podbojów z lat 1939-1940, z udzialem
Polaków, Bialorusinów, Ukrainców, Rusinów, Litwinów, Lotyszy, Rosjan".
"To jednoczesnie najwieksza kleska katolicyzmu i prawoslawia w tych
lokalnych wspólnotach, samorzutnie czy z inspiracji (...) zabijajacych inne
wspólnoty, swych "starszych braci w wierze ". To swoistego rodzaju, w
przypadku calopalenia dotyczacego wszystkich pojmanych ofiar,
chrzescijanski mord rytualny. Przy zabijaniu kijami malych dzieci, co
zdarzalo sie w wykonaniu "chrzescijan " na tzw. Kresach - to jatka rytualna".
Kleska chrzescijanstwa jest dla autora bólem dojmujacym, bo jasno widzi
odpowiedzialnosc za nia Kosciola, która okresla "wspóluczestnictwem poprzez
przyzwolenie".
I przytacza
dokument wstrzasajacy, sporzadzony przez kregi koscielne latem 1941
r. i
kanalami panstwa podziemnego przekazany rzadowi w Londynie.
"Co do sprawy zydowskiej - trzeba to uwazac za osobliwe zrzadzenie
Opatrznosci Bozej,
ze Niemcy, obok mnóstwa krzywd, jakie wyrzadzili i wyrzadzaja
naszemu krajowi,
pod tym jednym wzgledem dali dobry poczatek, ze pokazali mozliwosc
wyzwolenia polskiego
spoleczenstwa spod zydowskiej plagi i wytkneli nam droge, która,
mniej okrutnie oczywiscie
i mniej brutalnie, ale konsekwentnie isc nalezy.
Jest to wyrazne zrzadzenie Boze, ze sami okupanci przylozyli reke do
rozwiazania tej palacej
kwestii, bo sam naród polski, miekki i niesystematyczny, nigdy nie
bylby sie zdobyl na
energiczne kroki, w tej sprawie niezbedne".
To tylko fragment dokumentu, którego calosc uzasadniajaca powyzsze
konkluzje i opisujaca powojenne plany wobec mniejszosci zydowskiej, unitów,
prawoslawnych - dzis brzmi przerazajaco.
Ale przed analiza przemiany, jaka dokonala sie w ciagu 70 lat i w Kosciele,
i w spoleczenstwie, warto rozwazyc dwie sprawy.
Skarlale wnuki bohaterów
Gdyby Gross uzyl sformulowan Jasiewicza, dyskusja wokól "Strachu"
osiagnelaby pewnie temperature wrzenia.
Co sprawia dzis, ze jedna ksiazka wywoluje ogólnonarodowa debate, a druga
przechodzi bez echa? Mimo ze ladunek godzacy w nasze zbiorowe samopoczucie
maja porównywalny?
Mozliwe, ze przesadzaja tu prawa stabloidyzowanych mediów - wazny jest
autor, który juz raz wstrzasnal swiadomoscia Polaków, pokazujac Jedwabne,
wiec teraz newsem jest to, co znowu chce nam powiedziec - zarzucic. A
to, ze w 2001 r. wyszla praca dowodzaca, iz mordowanie Zydów bylo
powszechne
na calym terenie okupowanym do 1941 r. przez ZSRR, pokazujaca klimat
mentalny,
w jakim sie to odbywalo, i role Kosciola - nie nadaje sie na pasek w
telewizji.
No cóz, kiedys gremia opiniotwórcze czytaly ksiazki, dyskutowaly i wiedze z
nich przekazywaly w szerszy obieg. Dzis portale decyduja, o czym maja
wypowiadac sie specjalisci i co jest goracym tematem dla publicystów.
Drugi powód - z pierwszym niesprzeczny - jest taki, ze w debacie tej nie
tyle idzie o historie, ile o pytanie:
kim dzis jestesmy?
Co z fundamentem naszej tozsamosci?
Co z mitem zalozycielskim, w którym jest bohaterstwo splecione z
niezawinionym cierpieniem i status ofiary XX-wiecznych totalitaryzmów,
bedacy dlugiem, jaki ma wobec nas wolny swiat?
W tym autoogladzie jest bolesna schizofrenia:
na co dzien myslimy o sobie zle; jestesmy pelni wzajemnej nieufnosci,
patrzymy na siebie jak na malostkowych, swarliwych kanciarzy; widzimy u
innych tylko motywy niskie i prymitywne; poswiecenie, ofiarnosc, praca dla
innych budza raczej podejrzliwosc niz uznanie. Ale zadna z tych niskich
cech nie odnosi sie do przeszlosci - wyglada to, jakbysmy byli skarlalymi
wnukami poleglych bohaterów. Nasza skarlalosc jest nadto nasza sprawa
wewnetrzna, na zewnatrz chcemy byc postrzegani jako szlachetne ofiary.
I dlatego Krzysztof Jasiewicz, profesor PAN, nie moze nas dotknac,
natomiast Jan Tomasz Gross, profesor uniwersytetów amerykanskich, zniewaza
nas przed swiatem.
I juz nie zastanawiamy sie nad swa przeszloscia, energia dyskusji idzie w
obrone wizerunku.
Kto pomagal Sowietom
Linia obrony opiera sie na tezie - mety spoleczne odplacily Zydom za zdrade
Polski. Owej zdrady dotyczy wlasnie ksiazka Jasiewicza.
Wykazuje on, ze u schylku II RP stosunki miedzy grupami narodowosciowymi
byly zle. Bieda i endecka dominujaca tam ideologia budzily nienawisc miedzy
grupami etnicznymi.
Zydzi, Litwini, Ukraincy, Bialorusini i miejscowi nie czuli sie w
Polsce równoprawnymi
obywatelami.
Jej upadek przyjeli jako kres ponizenia i upokarzania. I zdarzalo
sie, ze owej zludnej uldze
i satysfakcji dawali wyraz: witali Armie Czerwona, szydzili z pokonanych.
W szoku kleski przejawy satysfakcji z upadku Rzeczypospolitej musialy byc
dla Polaków bolesniejsze niz wkroczenie rosyjskich wojsk. I zostaly
zapamietane. Przede wszystkim Zydom, którzy w antysemickiej ideologii
stanowili
wcielenie wrogiej mniejszosci. Ich nadreprezentacja w pierwszych
spontanicznie
skrzykujacych sie komitetach i milicjach uderzala swiadków (glównie
osoby
wywiezione do ZSRR, których relacje zbierano potem w armii Andersa),
a moze
pozwalala nie zastanawiac sie, dlaczego Bialorusini i Ukraincy tez za
Polska nie plakali.
Autor analizujac jednak sklad tych pierwszych prosowieckich
przelotnych wladz,
stwierdza, ze
szacunkowo owa nadreprezentacja stanowila pól procent spolecznosci
zydowskiej na
okupowanym terenie i ze pokrywa sie to z liczba zydowskich kryminalistów
(przestepczosc w tej grupie byla o polowe mniejsza niz wsród ludnosci
polskiej).
I nie jest to tylko zonglowanie statystyka, bo charakter prosowieckich
komitetów i milicji byl dosc wyrazisty: skladaly sie one "prawie wylacznie
z ludzi z nizin spolecznych (lumpenproletariat miejski i wiejski,
kryminalisci), niewyksztalconych, czesto analfabetów.
W tym srodowisku prawie nie ma kobiet, a mezczyzni na ogól sa mlodzi".
Takie samorzutnie skrzykniete grupy szybko ustepuja miejsca wladzy
ustanawianej przez okupanta przystepujacego do kolonizacji zdobytych ziem.
Poczatkowo caly aparat rzadzenia stanowili przybysze z ZSRR.
Autor zbadal biogramy ludzi wchodzacych w sklad importowanych
sowieckich elit
na przykladzie zachodniej Bialorusi,
wszystko policzyl - i wyszlo, ze Zydzi nie stanowili
nadreprezentacji. We wladzach
dominowali Bialorusini i Rosjanie, w mniejszym procencie Zydzi, Polacy
i inni.
Najwiecej jest chlopów. Najczestsze wyksztalcenie - niepelne podstawowe i
srednie.
Potem aparat importowany zaczeto zastepowac dobieranymi
przedstawicielami miejscowych.
Tu Polacy pojawiaja sie na trzecim miejscu, po Bialorusinach i
Ukraincach.
Ich udzial w kolaboranckich wladzach i ich fasadowych instytucjach to
kilkaset tysiecy ludzi, do miliona.
Winni ci, co zawsze
W debacie o tym, co dzialo sie na polowie terytorium Rzeczypospolitej
okupowanym przez ZSRR, utarlo sie uzywanie kategorii narodowosciowych.
Pozwala to ustalac, ile procent jakiej nacji w jakim okregu weszlo we
wspólprace z Rosja komunistyczna. I na pewno byl to czynnik wazny, bo mlode
poczucie narodowe Ukrainców i Bialorusinów poranione w dwudziestoleciu
przez Polske powodowalo wówczas rózne wybory - z kim i przeciw komu nalezy
stawac.
Komunizm jednak, jak rychlo sie pokazalo, pozornie tylko niósl zmiane,
która mogla ozywiac marzenia o samostanowieniu.
Naprawde niósl zmiane spoleczna, której skutki trwaja do dzis.
Rewolucyjno-egalitarnymi haslami poruszal masy, by wywrócic zastany
porzadek, odebrac dotychczasowym elitom wladze, wlasnosc i inne atrybuty
spolecznej pozycji. Po czym zapanowac nad nimi swoimi metodami. Ale budujac
system wynoszono do wladz, do nowych elit, przywilejów - ludzi ze
spolecznych nizin.
Ponizanie dotychczasowych panów, urzedników i funkcjonariuszy, rabunki,
donosy i rekwizycje - byly forma ludowej anarchii uswieconej haslami
wyzwolenia z ucisku.
O tym wymiarze spolecznej rebelii nalezy pamietac, bo po prawdzie zamiast
lechtajacego nasze samopoczucie rozwazania, co mniejszosci zrobily Polakom,
mozna na ten czas popatrzec, pytajac, co biedni zrobili bogatym lub chocby
bogatszym.
Chodzi o to, ze nie wiemy, co sie dzialo na okupowanych terenach
wiejsko-malomiasteczkowych.
Z 5 mln zyjacych pod sowiecka okupacja Polaków 450 tys. represjonowano i
wywieziono. Urzedników, inteligencje, wlascicieli czegokolwiek. Oraz tych,
którzy opierali sie sowietyzacji - wyborom, agitacjom itp.
Zostaly warstwy nizsze, bez elit, poddane demoralizujacej sowietyzacji,
wciagniete w ten szczególny typ uczestnictwa w pozorach ludowladztwa, który
nieustannie wylawia opornych, zmuszajac pozostalych do gorliwosci.
Teza Jasiewicza jest brutalna, choc mocno uzasadniona:
nie bylo zadnej masowej zdrady Zydów, natomiast faktem jest istnienie
takiej legendy
- dziela ludzi, którzy zostali na tym terenie, nie byli poddawani
represjom, bo sie
nie sprzeciwili Sowietom, przeciwnie, podporzadkowali sie im,
kolaborujac mniej lub
bardziej ochoczo.
Za wlasny upadek obarczyli wina tych, co zawsze.
"Trudno sobie wyobrazic wieksza nienawisc ukierunkowana na obcych, jesli
sami upadamy, majac gdzies zakodowane, ze z natury rzeczy jestesmy narodem
szlachetniejszym.
Z tego dna mozna sie tylko odbic, wskazujac zamiast nas - innych "zdrajców
", nawet po czesci prawdziwych z naszego lub obiektywnego punktu widzenia.
A to moze byc jednym z podstawowych motywów ludnosci autochtonicznej dla
urzeczywistnienia fali mordów na Zydach latem 1941 roku".
Donosiciel z dobrego domu
Na pytanie, jak to mozliwe, ze inteligencja polska byla wstrzasnieta, a
przede wszystkim zaskoczona powojennym antysemityzmem, a zwlaszcza pogromem
kieleckim, Gross odpowiada tak:
w Polsce wojennej i powojennej panowal postfeudalny oglad rzeczywistosci,
wedle którego imponderabilia, normy, jakie winny byc przestrzegane,
stanowily atrybut ludzi dobrze wychowanych. Równiez w ich wypadku oczywiste
byly powinnosci patriotyczne. Natomiast inaczej miala sie sprawa z tymi ze
spolecznych nizin i kuchennych schodów.
I musze przyznac, ze Gross zblizyl sie do nazwania tego, co uwieralo moja
pamiec. Z jedna wazna korekta - w latach 50. i 60. o okropnosciach wojny w
ogóle mówilo sie malo.
Pamietam, ze nie chcieli nic opowiadac ani ci, którzy mieli wytatuowane
numery oswiecimskie, ani ci, którzy walczyli w Powstaniu Warszawskim, ani
wuj, który wrócil z workuckich obozów. Czasem rzucali jakies pólslówka.
Ale epizodem wojennym, do którego wracala moja babka, byla smierc córki
profesora Szymona Askenazego, która zostala po aryjskiej stronie i bywala w
jej domu. Na ulicy rozpoznal ja uczen ojca i wydal gestapo. Dla mojej babki
przez lata wstrzasajace bylo to, ze bezinteresownej denuncjacji dokonal
student, czlowiek z dobrej rodziny.
Zgola inaczej traktowane byly w relacjach rodzinnych przypadki takie jak
ten, ze dozorca z przeciwka byl szmalcownikiem, ze chlopska rodzina jest
sklócona, bo kiedys pobili sie o pozydowskie piernaty, a we wsi, w której
spedzalismy wakacje, miejscowi uprzedzili Niemców i sami zamordowali
karczmarza z rodzina, zeby zdazyc zuzyc zapasy i podzielic sie dobytkiem.
Takim opowiesciom towarzyszyly westchnienia, potepiajace machniecia reka:
wiadomo - holota, niestety.
Pisze Gross, ze jezyk polski uniemozliwial powiedzenie, iz Polacy mogli sie
dopuscic czynów podlych; zdanie "Polacy mordowali Zydów" na gruncie
ówczesnej polszczyzny bylo niemozliwe - bo zjawiska tyczace dolów
spolecznych "nie byly pelnoprawnym przedmiotem zainteresowania"; bo w
jezyku publicznym slowo "Polacy" nie jest opisowe, ale wartosciujace,
zawiera w sobie "dobro i ofiarnosc".
O ile rozumiem powody wypreparowania watku antysemickich zbrodni z ogromu
powojennej demoralizacji, bo jest to sprawa jakosciowo odmienna od
spowszednialego bandytyzmu - o tyle w kwestii jezyka warto widziec kontekst.
A jest on taki, ze slowo "Polacy" mialo desygnat nieoczywisty. Zabory
sprawily, ze bycie Polakiem stanowilo kwestie wyboru, i to wyboru drogi
nieprowadzacej do spokoju i dostatku. Taka decyzja byla przywilejem ludzi z
warstw wyzszych, a dlugo nie byla w ogóle propozycja dla chlopów
panszczyznianych. Z poddanstwa nie Polacy ich uwolnili, ale cesarze. I po
stronie cesarzy stali i stac chcieli, a nie po stronie polskich panów.
Walka o polskosc chlopa, o jego akces do narodowej wspólnoty i przyjecie
powinnosci z tym zwiazanych trwala jeszcze w XX wieku i byla wspólnym
wysilkiem poszlacheckich elit i pierwszych ludowców.
II RP zszywala trzy zabory, ale przez szkole, wojsko, panstwowotwórcza
polityke zszywala tez chlopów z Polska. Ale ta Polska i polskosc byly
zdefiniowane przez historie narodu szlacheckiego, przez powstancze zrywy,
przez obywatelski wysilek. Przynaleznosc do nich byla równoznaczna z
akceptowaniem norm poszlachecko-inteligenckich. Wzorce polskosci dla ludu
to Bartosz Glowacki i Michal Drzymala. Do nich nalezalo sie wspinac. A ci,
którzy tego nie czynili, byli narodem w potencji, terenem pracy, zadaniem.
Ich odmiennosc byla tak zasadnicza, ze nie obejmowal ich wstyd za zbrodnie.
A przeciez wstyd i duma sa odruchowymi wskaznikami wspólnoty.
Warto bowiem pamietac, ze owo niemozliwe do wypowiedzenia zdanie: "Polacy
mordowali Zydów" nie jest unikalne. Podobnie niemozliwe bylyby zdania:
"W 1863-64 r. Polacy wylapywali powstanców i przekazywali ich Rosjanom";
"W 1846 r. polscy chlopi mordowali ziemian";
"W 1939-41 r. Polacy kolaborowali z okupantem rosyjskim";
"W 1944 r. Polacy z podwarszawskich miejscowosci szabrowali walczaca stolice";
"W 1945 r. Polacy rabowali i dewastowali dwory ziemianskie".
Byli oni Polakami czy nie byli?
Otóz byli chlopami, których nalezalo w Polaków przemienic (oswiecic,
wychowac; narzucic pewne normy przyzwoitosci). A na razie ich ciemnota i
latwosc przechodzenia w stadium motlochu byly zgryzota warstw oswieconych,
a dla inteligenta dodatkowo wyrzutem sumienia, tak dobitnie wyrazonym przez
Zeromskiego: "za tylowieczne niewolnictwo, za szerzenie ciemnoty, za
wyzysk, za hanbe i za cierpienie ludu".
Pamietam taki wlasnie sposób mówienia o mordowaniu Zydów dla zlota, o
rabowaniu dworów i niszczeniu tego, czego nie dalo sie wyniesc, o braniu
ziemi z reformy, o donosach na dziedziców - ze cos ukryli albo ze pojawili
sie w poblizu swego majatku, o ochoczym wstepowaniu pólanalfabetów do
milicji i do partii.
W opowiadaniach tych nie bylo zaskoczenia ani oburzenia. Byla gorycz i zal,
ubolewanie nad zdziczeniem i ciemnota. Ale
te wszystkie straszne grzechy nie byly wspólne.
Byly udzialem niedojrzalej, malo swiadomej ludnosci.
Narodziny narodu
I oto naraz staly sie wspólne. Pierwszy raz uderzylo to w debacie o
Jedwabnem - cos, co bylo jakos wiadome, bo podobne do innych pogromów, ale
odlozone gdzies miedzy rabacje galicyjska a szmalcownictwo, odruchy
przynalezne dolom spolecznym - naraz staly sie strasznym grzechem, przed
którym bronili sie wszyscy.
I powtarzamy to teraz, choc fakty sa niepodwazalne i nie dadza sie
odepchnac gdzies do Lomzynskiego ani przypisac marginesowi spolecznemu.
Moze zatem ahistorycznosc spojrzenia jest potrzebna, bo dzis nie sposób juz
powiedziec jak kilkadziesiat lat temu: no, cóz, to zrobili oni, biedni i
ciemni.
Nie ma onych. Jestesmy juz jednym spoleczenstwem.
Kiedy to sie stalo? Jakie byly te doswiadczenia, które polaczyly nas w jedno?
Zaborcy i Rosja jeszcze sprawnie wykorzystywali ten podzial. Chyba okupacja
niemiecka ze swym rasowym poslannictwem pierwszy raz potraktowala ziemian,
inteligencje i chlopów jednako: jako Polaków - Slowian, nizszy gatunek do
podporzadkowania. Komunizm chlopom powiedzial, ze to oni sa prawdziwym
polskim narodem, a szlachta, panowie - kosmopolitami, którzy Polske zawsze
zdradzali. Polskie zrywy z kolei przekreslaly te komunistyczne podzialy, na
przekór im ludzie chcieli sie laczyc. "Solidarnosc" byla przezyciem
jednosci wymarzonej.
Chyba ostatni raz w szoku stanu wojennego slyszalam okreslenie: "Polacy
tego nie mogli zrobic!".
Ale robili to na naszych oczach - pszenno-buraczani zolnierze, partyjni
aparatczycy, karierowicze, gorliwcy. Po drugiej stronie tej Polski wówczas
podzielonej ta sama pszenica, buraki, owies, zwykli ludzie wszystkich
warstw, którzy upomnieli sie o wolnosc i dobro wspólne. Przejeli ten dawny
polski model obowiazku, tyle ze podszyty juz pewna zdrowa racjonalnoscia.
Dzis na widok wyjacych kiboli lub skandujacych skinów nikomu nie przychodzi
do glowy westchnac, ze to nie sa Polacy. Sa.
Tak wiec polaczylismy sie i zostalismy zrównani - nasza oddzielna historia
staje sie zasobem wspólnym; grzech motlochu stal sie grzechem polskim. Tyle
ze jedni z tej historii wybieraja lopot husarskich skrzydel, wrodzona
szlachetnosc i ogrom krzywd i niezrozumienia, jakie Polske dotykaja, a inni
takze grzechy rózne.
Z czym skorelowany jest ten podzial? Z wyksztalceniem? Pogladami? Pochodzeniem?
Nalezaloby to pewnie zbadac, choc intuicja podpowiada, ze przewrotnym
obrotem rzeczy jest to, ze zlem pokazanym przez Grossa gryzie sie glównie
schylkowa inteligencja. Bierze na siebie grzech ludu, podczas gdy lud czuje
sie dziedzicem bohaterstwa i tolerancji, Polski goscinnej, wielkodusznej,
bez stosów.
Jest sie z czym zmagac
Gross do powojennej przeszlosci z jej szczególnym klimatem umyslowym i
moralnym przylozyl dzisiejsza wrazliwosc i kryteria etyczne.
To wywoluje zarzuty ahistoryzmu, ich zwolennicy uwazaja, ze czasy byly
inne, trudne - i tyle.
Odmiennosc czasu wystarcza do opisu zjawisk odleglych, takich np. jak
wybijanie, na rozkaz Boleslawa Chrobrego, zebów tym, którzy nie chcieli
przestrzegac nakazanego przez wiare chrzescijanska postu - ale im blizej,
tym trudniej.
Czy panszczyzna, batozenie chlopów tez nie podlegaja ocenom, bo taki
wtedy panowal obyczaj?
Podlegaja oczywiscie, bo skutki takich zachowan trwaja w róznych formach do
dzis.
Tak jak
do dzis trwaja - o ilez bardziej widoczne - skutki tamtego
antysemityzmu, deprawacji,
jaka spowodowal, okrucienstwa, jakim obrodzil.
Mamy nie tylko jadowite aluzje, które np. sluchacze wiadomego radia w lot
chwytaja, ale tez ponizajace charakterystyki calej nacji wedle sprawdzonych
wzorów.
I jeszcze cos, co najbardziej uderza: gdy tylko pojawi sie problem zwrotu
mienia pozydowskiego - podnosi sie wielki krzyk oburzenia; fora internatowe
ociekaja agresja i gniewem: nie oddamy.
Przejecie tej pozydowskiej wlasnosci jest traktowane tak jak przejecie
ziemi z reformy rolnej. Jako rzeczy naleznej.
Jest sie zatem z czym zmagac.
Na spotkaniach dotyczacych "Strachu" sa dwa typy reakcji: jedni oburzaja
sie na autora, a inni - opowiadaja wydarzenia pamietane z dziecinstwa lub
opowiedziane przez rodzine - o rabowaniu, wydawaniu, zabijaniu - które
spychali w pamieci do kategorii: historie straszne, ale wyjatkowe.
A ksiazka Grossa zmusila ich do przyznania, ze to byl przejaw zjawiska
znanego kiedys wszystkim i wypartego ze swiadomosci.
Kiedy po upadku komunizmu, który nie pozwalal mówic zle o spoleczenstwie,
zaczely sie pokazywac pierwsze artykuly, ksiazki nadmieniajace o
antysemickich zbrodniach zwyklych ludzi - byl odruch, ze lepiej o tym nie
mówic, bo to wywola jedynie antyzydowskie nastroje, zaszkodzi sprawie
pojednania.
Ci, którzy wlasnie o to mieli pretensje do autora "Sasiadów" - traktowali
spoleczenstwo jak mase, która niczym dziecko poczuje sie skrzywdzona
zarzutem antysemityzmu i swa zlosc skieruje przeciw Zydom oczywiscie. Tym
samym demony znów zostana obudzone.
Teraz, w kolejnej dyskusji, widac jakies demony dosc zalosne w formie, ale
tez wystarczajaco duzo spokoju i dojrzalosci, zeby tytulu do lepszej
samooceny nie szukac w niegdysiejszej mitycznej chwale i w minionym
cierpieniu - ale w zmianie, jaka sie dokonuje.
Jestesmy jako spoleczenstwo inni niz wtedy po wojnie. Odwieczne,
historyczne przedzialy sie zacieraja. Wygralismy z komunizmem - i
wydobywamy sie z deprawacji, w jakiej nas formowal. Dojrzewamy.
Teresa Bogucka
|