Wezwani by umrzeć
Magdalena Grochowska
Gazeta Wyborcza, 6 sierpnia 2004
Ponad poezję postawili walkę.
- Dzieje ich są bohaterskie, porażające i absurdalne - pisał
o nich Czesław Miłosz. O Krzysztofie Kamilu Baczyńskim i innych
poetach, którzy zginęli w czasie okupacji i Powstania Warszawskiego
Tramwaje prawie nie chodzą. Całymi godzinami
stoją i przepuszczają wojsko" - pisał Krzysztof Kamil
Baczyński do matki w Aninie. Był 25 lipca 1944 roku. "Jeśli
więc nie przyjadę, to i tak wszystko jest sprawą dosłownie
tygodnia czy półtora, a potem urządzimy sobie życie tak, żeby
było lepiej nam wszystkim... (...) Nam się nic nie stanie,
zawsze wyleziemy obronną ręką. Zresztą za tydzień najdalej
(tak myślę) uda nam się skomunikować".
Dwa dni później spotkał przy Szczyglej
swego nauczyciela francuskiego Edmunda Semila. Przed laty
Semil przyrzekł umierającemu ojcu Krzysztofa, że będzie opiekował
się chłopcem. Teraz odwodzi poetę od udziału w walce zbrojnej.
Tadeusz Gajcy stał w oknie pokoju nad kawiarnią Café Club
przy Nowym Świecie. W dole sunęły z warkotem czołgi, Niemcy
cofali się na zachód. - I z czym na to pójdziemy? - zapytał
w zadumie.
Dzień przed wybuchem walk ktoś go namawiał, by opuścił Warszawę.
Powiedział: - Nie miałbym prawa pisać o powstaniu... W pobliżu
placu Trzech Krzyży spotkał Jerzego Zawieyskiego. Znów patrzyli
w milczeniu na kolumny tygrysów. Nagle Tadeusz pochylił się
ku pisarzowi: - Obiecaj mi, że kiedy mnie już nie będzie,
będziesz o mnie pamiętał.
Czesław Miłosz o młodych poetach Warszawy: "I żaden
grecki antyczny bohater/ Do bitwy nie szedł tak zbyty nadziei,/
Z wyobrażeniem swojej białej czaszki/ Kopniętej butem obcego
przechodnia".
Nakrył ją płaszczem i zabrał
Piątek, czwarty dzień powstania. Maria Dąbrowska notuje w
dzienniku: "O trzeciej wielki lot samolotów nad Warszawą,
ale nie wiadomo jakich". Bombardowanie Woli. Prasa powstańcza
donosi, że megafony "stuliły pysk", na oswobodzonych
ulicach powiewają polskie flagi. Oddziały skierowane przez
Himmlera doszły do Warszawy, gotują się do natarcia.
Baczyński walczy przy placu Teatralnym. Nie dotarł 1 sierpnia
na Wolę - miejsce zgrupowania swego batalionu AK "Parasol".
Godzina W zaskoczyła go - i czterech żołnierzy "Parasola"
- w konspiracyjnym lokalu przy ulicy Focha w Śródmieściu.
Nazajutrz dołączyli do powstańców z ratusza. Zaatakowali pałac
Blanka, siedzibę niemieckiego burmistrza. Zrzucili ze ścian
portrety Hitlera. Tu w piątek Baczyński pełni służbę obserwacyjną
w pokoju na pierwszym piętrze, na wprost kolumnady Teatru
Wielkiego. Kula snajpera trafia go w głowę. Wieczorem zostaje
pogrzebany na dziedzińcu ratusza.
Środa, szesnasty dzień. Załoga Starówki jest pod nieustannym
ostrzałem artylerii, moździerzy i miotaczy min. Niemieccy
minerzy przedostają się piwnicami pod wysuniętą placówkę powstańców
w kamienicy na Przejazd 1/3. Stąd poeci Tadeusz Gajcy i jego
przyjaciel Zdzisław Stroiński rzucają granatami.
Gdy wybuchło powstanie, zameldowali się w Dywizjonie Motorowym
na Długiej. Chcą dostać się do grupy szturmowo-wypadowej.
Mają pistolet Walter (bez naboi) i "filipinkę" -
granat bojowy. Nie przyjęto ich z takim uzbrojeniem. Pracują
pomocniczo w dywizjonie. W chwilach spokoju Gajcy odwiedza
narzeczoną Wandę, która pełni funkcję pielęgniarki w Szpitalu
św. Jana Bożego. Któregoś dnia poeta recytuje swoje wiersze
w Hotelu Polskim.
Wreszcie dostają się do oddziału szturmowego. Walczą na Senatorskiej,
Bielańskiej, przy placu Bankowym. Od 15 sierpnia stacjonują
w przechodniej, pięciopiętrowej kamienicy na Przejazd. Słychać
z dołu odgłosy kucia... Gęste kłęby dymu i kurzu utrudniają
widoczność. W południe w środę ktoś przynosi im obiad. I wtedy
kamienicą wstrząsa wybuch.
Gajcy: "...idę przez powietrze,/
a za mną miasto moje idzie".
Sobota, dwudziesty szósty dzień walk. Powstańcy jeszcze utrzymują
ruiny ratusza, Bank Polski, ulicę Miodową, Podwale, Piwną,
ale cofają się z ulicy Boleść i Bonifraterskiej... Bomby spadają
na kościół św. Jacka pełen cywili.
Barbara Baczyńska wychodzi z piwnicy domu przy Pańskiej,
gdzie chroni się razem z rodzicami. Nie może już znieść lamentów
i modłów. Lęka się o męża, od początku powstania nie dostała
od niego wiadomości. W połowie sierpnia zamieściła w prasie
powstańczej ogłoszenie, że poszukuje podchorążego Krzysztofa.
W okolicach Pięknej spotkała niedawno Bohdana Czarneckiego
"Morsa", dowódcę plutonu "Parasola", Krzysztof
był jego zastępcą. Rzuciła mu się na szyję, wypytywała o męża.
"Mors" zataił przed nią jego śmierć.
Teraz Barbara idzie przez podwórko kamienicy-studni. Ma lekko
skośne oczy, kasztanowe włosy, jest drobna, niezbyt ładna.
Huk wystrzału. Odłamek pocisku trafia w szybę. Szkło wbija
się w głowę dziewczyny.
Operują ją w piwnicy. Jej matka ma sen: Krzysztof nakrył
Basię szerokim płaszczem i ją zabrał. Umarła w piątek 1 września,
trzymając w ręce tomik wierszy męża i jego dyplom z podchorążówki.
Tego dnia powstańcy Starówki rozpoczynają ewakuację kanałami.
Musiało się stać to, co się
stało
W pierwszą rocznicę Powstania "Tygodnik Powszechny"
opublikował tekst o nieuchronności wydarzeń sprzed roku.
Warszawiacy zdawali sobie sprawę z tego,
że walka całego narodu zogniskowała się w stolicy - pisał
publicysta Wojciech Kętrzyński. "Czyn jej przeto stanowił
o postawie całej Polski".
Polacy pojmują problem suwerenności
i honoru w "specyficzny, irracjonalny sposób". Naruszenie
tych wartości powoduje odruch rozpaczliwego protestu. "Jakkolwiek
beznadziejne byłyby okoliczności walki - naród poświęci zawsze
wszystko w obronie tych świętości".
Czy źródło siły moralnej żołnierzy i
cywili tkwiło tylko w nienawiści do wroga? - zastanawia się
autor. "Nie, Warszawa pokazała przez pięć lat okupacji,
że potrafi walczyć (...), lecz że się nie da prowokować".
W sierpniu nikt nie uchylił się od udziału w walce, nawet
najzagorzalsi przeciwnicy powstania. "Wielu zjeżdżało
się niemal ostatniego dnia. Czyż powodem tego była tylko ślepa
odwaga?".
Źródło siły moralnej biło - uważa autor
- w świadomości celów tej walki, wyższych niż jakiekolwiek
bieżące polityczne rachuby. Powstańcy walczyli o suwerenność
i godność narodu polskiego. Bez zrozumienia tej motywacji
bohaterstwo stolicy wyda się tylko absurdalnym "aktem
społecznego samobójstwa".
Kiedy więc 27 lipca megafony nakazały ludności, by stawiła
się nazajutrz w sześciu punktach miasta do kopania rowów strzeleckich
dla Niemców - i ludzie ten nakaz zbojkotowali - musiało się
stać to, co się stało - pisze Kętrzyński.
Opowiada Edmund Kujawski "Pług"
z batalionu "Oaza": - Czuło się coś niesamowitego
w powietrzu... Niemcy uciekali! Koleje przepełnione rannymi.
Niemieccy żołnierze na chłopskich wozach zajętych na podwody.
Rekwirowali nawet samochody cywilnych Niemców. Wywiad AK zameldował
o sowieckich czołgach na Pradze...
W piątek 28 lipca tysiące młodych ludzi,
na rozkaz komendanta okręgu, podążyło tramwajami, w dorożkach,
rikszach i pieszo do lokali mobilizacyjnych. Zofia Nałkowska
zanotowała: "Od tego, czy dogadają się ze sobą tam w
górze ci, co są daleko, zależy, kto z kim i przeciw komu będzie
>>przelewał krew<< tu na miejscu". Maria
Dąbrowska w ostatnim dniu lipca pisała: "Na ulicach (...)
nastrój jak we wrześniu 1939 roku. Tłumy".
Stanisław Sieradzki "Świst"
z batalionu "Zośka" w maju i czerwcu 1944 r. był
na szkoleniu wojskowym w lasach pod Wyszkowem, tam poznał
Krzysztofa Baczyńskiego. Wrócił do Warszawy cztery dni przed
powstaniem prosto do punktu mobilizacyjnego na ulicy Złotej
46. Opowiada: - Było nas kilku kolegów z sekcji karabinu maszynowego.
Czekaliśmy w wielkiej determinacji, chcieliśmy wreszcie chwycić
za broń. Słuchałem Radia Kościuszko, które nawoływało: "Uderzcie
na Niemców! Ludu Warszawy, do broni!". Wiedziałem, że
nadaje z Moskwy; wiedziałem o Katyniu, ale wierzyłem w tę
ludową armię polską... że nam pomoże... Wreszcie przyszedł
rozkaz. Byliśmy gotowi umrzeć.
W przeddzień śmierci Gajcego Zofia Nałkowska
pisała: "Jak dzieci, jeszcze raz wciągnięte w śmiertelną
zabawę wojny, ginące dziesiątkami tysięcy, zawsze mężne i
zawsze niemądre. (...) Czym jest ta dymiąca rana na mapie
globu w układzie politycznym świata, w decyzji historii".
- Czy można było odwrócić to, co w odczuciu wszystkich wydawało
się nieuchronne? - zastanawia się Edmund Kujawski. - Dziś
uważam, że tak. Choć oddziały AK rwały się do walki, były
jednak zdyscyplinowane. Gdyby nie było rozkazu, do walk by
nie doszło, choć mogły nastąpić prowokacje ze strony AL i
agentów sowieckich. Ale miasto by prawdopodobnie ocalało.
Wojciech Kętrzyński był w "Tygodniku
Powszechnym" przeciwnego zdania.
Kilka miesięcy przed powstaniem historycy literatury Kazimierz
Wyka i Stanisław Pigoń mówili o Baczyńskim, który powziął
decyzję o udziale w walce zbrojnej. - Cóż, należymy do narodu
- powiedział Pigoń - którego losem jest strzelać do wroga
brylantami.
W czerwone niebo
"Sam fakt, że trzech wybitnych poetów zginęło tak nagle
- rozdzierający! - pisał Jerzy Zawieyski dziesięć lat po wojnie
o Baczyńskim, Gajcym i Stroińskim. - Straszliwa daremność
śmierci tych młodych woła rozpaczą do Boga, do świata, do
żywych, którzy już zapomnieli".
Jedenaście lat po wojnie młodzi poeci Warszawy spotykają
się w "Traktacie poetyckim" Czesława Miłosza. Wydobyci
na chwilę ze śmierci i znów w niej pogrążeni. Tadeusz Gajcy
i Zdzisław Stroiński - odchodzą "w czerwone niebo na
tarczy eksplozji". Krzysztof Kamil Baczyński "stuknął
czołem o karabin". Pada w ofierze "czystej, bez
celu" Wacław Bojarski. Ginie z zagipsowanymi ustami "nowy
jakiś polski Nietzsche" Andrzej Trzebiński.
W przypisie Miłosz stwierdza: "Dzieje ich są bohaterskie,
porażające i absurdalne".
Historia to rzecz żywa, u diabła!
Ulica Hołówki 3; tu w kawalerce mieszkają Barbara i Krzysztof
Baczyńscy. Pod szaroniebieską amerykanką - wystarczy podważyć
klepki parkietu - ukrywają broń. Studiują tajnie polonistykę,
ale on coraz rzadziej przychodzi na komplety. W czerwcu 1943
r. wstąpił do Harcerskich Grup Szturmowych. Jest żołnierzem
batalionu "Zośka", słuchaczem podziemnej podchorążówki.
Noce spędza na szkoleniach wojskowych. Współpracuje z młodymi
socjalistami z kręgu pism "Płomienie" i "Droga".
Latem 1943 r. odwiedził Krzysztofa jego brat stryjeczny i
rówieśnik Zbigniew Baczyński, student weterynarii we Lwowie.
Opowiada: - Zobaczyłem, że z wypieszczonego jedynaka przemienił
się w mężczyznę. Ale na wojskowego się nie nadawał, astma
go męczyła. Basia była cichutka. Gdy wyszła z Krzysztofem
do kuchni, zapytałem stryjenkę: "I jak się cioci podoba
synowa?". Zrobiła grymas. Czuło się, że stosunki między
nią a Basią są fatalne. Obie strasznie w Krzysztofie zakochane.
Stryjenka była niezadowolona z tego małżeństwa z drukarzówną.
Ulica Klonowa 20, czteropokojowe mieszkanie Trzebińskich.
Tu przychodzą na komplety polonistyki Wacław Bojarski, Stanisław
Marczak-Oborski, Tadeusz Borowski i jego dziewczyna Maria
Rundo. - Pamiętam, że po zajęciach Andrzej zostawał w swoim
pokoju z Bojarskim i długo rozmawiali, byli sobie bliscy artystycznie
- opowiada Zofia Nagabczyńska, młodsza siostra Trzebińskiego.
- Brat był zafascynowany Bojarskim. I Wacek go zaraził hasłami
o silnej Polsce.
Bojarski od 1941 r. związany jest z Konfederacją Narodu,
organizacją wywodzącą się z przedwojennej, skrajnie nacjonalistycznej
Falangi, odłamu Obozu Narodowo-Radykalnego. Zajmuje się propagandą
i werbunkiem. Razem z Trzebińskim przygotowują wydanie miesięcznika
literackiego "Sztuka i Naród". Na wieczorze autorskim
w styczniu 1942 r., gdy czytają swe teksty, które wejdą do
pierwszego numeru, jakaś kobieta łka: - Oni naprawdę stworzą
sztukę narodową...
Trzebiński tłumaczy francuską poezję, czyta France'a, pisze
powieść. Skrupulatnie wylicza w tabelkach, ile czasu poświęcił
pisaniu i lekturom. Sypia po pięć godzin. Na spacerze przypomina
sobie, że w tym miejscu Cezary Baryka maszerował z pochodem
na Belweder; wzruszenie ściska mu gardło. "Historia to
jest rzecz żywa, u diabła...". Uważa się za "epokowego
człowieka", pragnie zapisać się w historii, choćby krwawym
cieniem.
Ulica Skaryszewska, barak firmy Pędzich; na podwórzu leży
wapno i grysik. Tadeusz Borowski jest tu magazynierem. W jego
izdebce spotyka się grupa towarzysko-artystyczna esencjastów
zawiązana w 1940 r. Edmund Kujawski, Piotr Słonimski, Tadeusz
Sołtan, Stanisław Marczak-Oborski i inni. Chcą pić z życia
esencję, bo nie wiadomo, czy jutro będą żyć.
Wspomina Edmund Kujawski, wówczas student prawa: - Myśmy
chcieli dyskutować! Ten świat jakoś sobie w głowie ułożyć.
I zdążyć ze wszystkim. Był w nas bunt wobec pruderii, zakłamania.
Śpiewaliśmy hymn: "My jesteśmy esencjaści, dadaiści,
pederaści/ (...) w gabinetach, kabaretach, my leżymy na kobietach...".
Miłość, przyjaźń, nauka miały być antidotum na grozę wojny.
Bez skazy
W opowiadaniu "Spotkanie z Emanuelem", które Jerzy
Zawieyski opublikował w miesięczniku "Znak" krótko
po wojnie, występuje Maria Gonetowa - półobłąkana z bólu po
stracie syna w Powstaniu. Wciąż grzebie w ruinach. Odnajduje
zapiski, które Janek prowadził w formie niewysłanych do niej
listów. Zawieyski wyznał w "Dzienniku", że w opowiadaniu
nawiązywał do Baczyńskiego i jego matki.
Janek pisze w listach z wyrzutem: "Młodzi są wezwani,
by gotowi byli umrzeć, i niczego więcej od nich się nie żąda.
Jak gdyby całym programem świata (...) była śmierć. Ale potem?".
Batalion "Zośka", do którego należy Baczyński,
nosi imię upamiętniające Tadeusza Zawadzkiego; zginął w akcji
Harcerskich Grup Szturmowych latem 1943 r. Nieco wcześniej
zmarł zamęczony przez gestapo Jan Bytnar "Rudy"
oraz Maciej Dawidowski "Alek", raniony, gdy odbijał
"Rudego" w akcji pod Arsenałem. To koledzy Baczyńskiego
z liceum Batorego, tuż przed wojną zdawali razem maturę. Bohaterowie
"Kamieni na szaniec" Aleksandra Kamińskiego. Jego
książka wychodzi konspiracyjnie latem 1943 r. w nakładzie
dwóch tysięcy egzemplarzy. I wzbudza w Warszawie jedną z najgorętszych
dyskusji tamtego czasu.
- Wspaniała! Jak się to czytało! - mówi z błyskiem w oku
Stanisław Sieradzki "Świst".
Krąg socjalistycznych "Płomieni", z którym związany
jest Baczyński: to ludzie bez skazy, monolity, zawsze pierwsi,
z załamań wewnętrznych wychodzą zwycięsko, życie jest dla
nich Wielką Grą. Książka wyrządza im krzywdę, bo ich pomniejsza,
odbiera ich życiu głębię wysiłku. Pokazuje uproszczony, wyidealizowany
obraz konspiracyjnej walki, gloryfikuje postawę bojowca, tworzy
mit. "Jest propagandą łatwizny, a ani cienia jej nie
było i nie ma w życiu tych chłopców". Wychowania młodzieży
nie wolno sprowadzić tylko do przygotowania bojowego.
"Sprawy Narodu", pismo Stronnictwa Narodowego:
książka wstrząsa, ale nie uzbraja. Bohaterowie tkwią w romantyzmie.
Nie czują związku z tłumem. "Tłum, naród w swej masie,
rysuje się w książce jako bierny żywioł, w walce zaś decydują
jednostki (...) obdarzone instynktem wodzowskim. (...) Ponieważ
Piłsudski (...) chadzał wbrew społeczeństwu, więc i bohaterzy
nasi dziś w ujęciu jego wyznawcy muszą się znaleźć w sprzeczności
z ludkiem (...), ta olbrzymia większość, ta reszta, musi być
koniecznie bierna. Nic fałszywszego, nic bardziej niepedagogicznego...".
Związany z Konfederacją Narodu miesięcznik "Sztuka i
Naród" stwierdza lakonicznie, że książka wzbudza wątpliwości
natury pedagogicznej.
Czy twardość serca nazwiemy męskością?
Ci chłopcy z "Kamieni na szaniec" czytają w uniesieniu
Słowackiego (Baczyński też go czyta). W książce umierają z
poezją na ustach.
Gdy Hitler odbiera defiladę w Paryżu, a Europa rozpacza,
oni na przekór wszystkiemu roztrząsają wcielenie do Polski
Prus Wschodnich. Na wieść o Auschwitz mówią o konieczności
zachowania w walce z Niemcami rycerskich, polskich obyczajów.
Chce im się śpiewać w akcjach małego sabotażu: kiedy walą
kamieniem w witryny z fotografiami niemieckich żołnierzy,
gazują kina, oblewają kwasem suknię kobiety spacerującej z
Niemcem. Poproszeni przez komendanta o ocenę akcji, nie znajdują
wad. To szkoła odwagi i opanowania, mówią, braterstwa i rycerskości,
bojowego ducha. Teraz dopiero żyją pełnią życia.
">>Pełnia życia<< (...)
- ach, to było okrutne i zachłanne bóstwo czasu podziemnej
walki! - notował w 1947 r. pisarz Jerzy Zagórski. - Mało było
bóstw, które byłyby bardziej chciwe krwi z ofiary młodzieży.
(...) Była czymś wspaniałym, a jednocześnie zdradzieckim".
Śniąc o bliskim powstaniu, ci chłopcy widzą pola, lasy, przemarsze,
zasadzki, pościgi... Podczas ćwiczeń pod Warszawą ogarnia
ich poczucie mocy. Biją rekordy sprawności. Wytypowanych do
akcji z bronią nazywają szczęśliwcami.
Broń ich odmienia. Inaczej błyszczą im oczy, stają się twardzi,
szorstcy, męscy. Tak jest w książce.
Harcmistrz Jan Rossman, od 1942 r. kierownik Wydziału Kształcenia
Starszyzny, potem wizytator Chorągwi Warszawskiej, miał decydujący
wpływ na kształtowanie ideowe wojennego harcerstwa - Szarych
Szeregów. W 1945 r. tak oceniał nowe pokolenie instruktorskie,
które wychodziło w połowie wojny z jego kursów "Szkoła
za lasem": "W pracy wojennej zdali wspaniale egzamin
charakteru. Może tylko, pochłonięci techniką walki podziemnej,
niedostatecznie widzą, że to, co robią, jest bardzo poważną
pracą wychowawczą".
Zachowały się 54 pytania, które Maciej Dawidowski "Alek"
zapisał na kartce. "Po co specjalnie się w to pchać -
ambicja, chęć sławy, popisu itp. - rezultat: zabicie najlepszych
strun". "Zabicie - po co". "Czy męskością
nazwiemy twardość serca". "Odpadną skrupuły. Tama
zostanie przerwana". "Jak mnie to stawia w stosunku
do zasad, Boga itp.". "Jakie będą skutki tego -
rozprzężenie, demoralizacja".
Aleksander Kamiński w swojej książce poświęca dylematom moralnym
"Alka" dwa akapity. "Alek" akceptuje walkę
obronną, lecz jego sumienie jest niespokojne na myśl o napaści
na kogoś z zaskoczenia. Ton tych rozważań nie jest dramatyczny
- w przeciwieństwie do pytań chłopca postawionych w życiu.
Mówi Władysław Bartoszewski, żołnierz AK, historyk: - Zarzucano
książce, że jest zbyt "westernowa". Poznałem potem
dość blisko Aleksandra Kamińskiego i wielu innych harcerzy
i harcerek ze środowiska Szarych Szeregów. To byli ludzie
wręcz utkani z uspołecznienia, całym życiem oddani służbie
społeczeństwu, wierni prawu harcerskiemu. Kamiński i Stanisław
Broniewski, naczelnik Szarych Szeregów, opowiadali mi, że
dylemat zabijania - szczególnie wykonywania wyroków podziemnych
sądów - był przedmiotem zażartych dyskusji. Młody harcerz
ma zastrzelić Polaka, Polkę... Jakie to przynosi moralne skutki?
Ta sprawa nie jest poruszona w książce "Kamienie na szaniec",
która ma charakter reportażowy.
Ksiądz Jan Zieja, naczelny kapelan Szarych Szeregów, opowiadał
po wojnie, że wśród żołnierzy tych formacji spotkał wielu,
którzy "żyli w męce. Nie wiedzieli, jak wybrać, ale wybrali
walkę...".
Jeden z harcerzy zostawił opis zabijania
Niemca: Ja z drągiem. (...) Mój zamach... wstaje. (...) >>Popraw!<<
(...) Charkot. Niesiemy (...). Jesteśmy podnieceni (...).
Jestem chory.
Unosił nas potężny nurt
"Wrzucałem śmierdzące pachnidła do kina albo przecinałem
futra kobiet, które się zadawały z Niemcami - opowiadał w
wywiadzie Piotr Słonimski z grupy esencjastów, żołnierz Szarych
Szeregów, potem oddziałów specjalnych AK, absolwent tego samego
liceum i tej samej podchorążówki, które ukończył Baczyński,
dziś sławny genetyk. - To jest marzenie każdego łobuza, a
my to mogliśmy robić jako służba Polsce. Co prawda te świetne
zabawy często kończyły się śmiercią. (...) Brałem udział też
w akcjach wojskowych na posterunki niemieckie i na konfidentów,
co było już mniej zabawne. Miałem specjalistę, dawnego rzezimieszka,
który zabijał w tramwaju długim bagnetem od tyłu pod łopatkę".
Jeden z powstańców zapamiętał scenę, jaka rozegrała się przy
placu Teatralnym 3 sierpnia. O zmierzchu podjeżdża na plac
niemiecki samochód. Baczyński i jego towarzysz są na posterunku
w narożnej izbie ratusza, od strony kościoła Kanoniczek. Strzelają,
pękły opony. Druga seria. Niemiec wypada z szoferki. - Boże,
zabiłem człowieka! - woła Krzysztof. Choć nie wiadomo, czyja
kula ugodziła.
Piotr Słonimski: "Dla mnie liczyło się przede wszystkim
to, żeby wyrżnąć jak najwięcej Niemców. Chciałem przeżyć,
żeby zobaczyć ich klęskę".
- Widzę biegnących Niemców - opowiada Stanisław Sieradzki
"Świst". - Położyłem ich. Nie miałem wyrzutów. To
nie był western; po prostu tak trzeba było walczyć. Przecież
ślubowałem w Szarych Szeregach: "...do rozkazów służbowych
się stosować, nie cofnąć się przed ofiarą życia". Na
początku Powstania, podczas porannego apelu w garbarni Pfeiffera
na Woli, nasz dowódca mówi: "Chętni do powrotu do domu
- wystąp!". Nikt nie wystąpił. Wykonywałem rozkazy z
sercem i miłością. Tacy byliśmy.
W zbiorach poezji Tadeusza Gajcego nie zamieszcza się zwykle
wiersza, który poeta napisał dzień przed śmiercią na papierowej
torbie; torbę przechował ostatni dowódca Gajcego. Makabreska
była reakcją na masakrę, jaka miała miejsce 13 sierpnia na
ulicy Kilińskiego, gdy wybuchł niemiecki czołg-pułapka.
Gajcy pisał z jadowitą drwiną: "Wszyscy Święci, hej,
do stołu!/ W niebie uczta: polskie flaczki/ Wprost z rynsztoków
Kilińskiego!/ (...) Świeże, chrupkie, pachną trupkiem:/ To
z Przedmurza!/ Do godów Święci, do godów,/ Przegryźcie Chrystusem
Narodów!".
Jaki kontrast z powstańczymi piosenkami, w których sanitariuszka
daje buziaka rannemu, zauważa Stanisław Bereś, autor książki
o twórczości Gajcego. Jaki kontrast z wierszami poetyzującymi
heroizm, z wzniosłymi ideami, które literatura romantyczna
- i przywódcy podziemia - zaszczepiali młodemu pokoleniu.
Wiersz Gajcego jest - zdaniem Beresia - "wstrząsającą
materializacją tych haseł", "strzępem rozpaczy ciśniętym
z wnętrza piekieł na przypadkowy skrawek papieru".
Mówi Edmund Kujawski "Pług": - Znałem bohaterów
"Kamieni na szaniec", podziwiałem ich heroizm. Dziś
na ideologię Szarych Szeregów patrzę krytycznie. Czyniła z
nas wyznawców romantycznego mitu. Unosił nas potężny nurt
zemsty za krzywdy indywidualne i zbrodnie wobec naszego narodu.
Zginęły tysiące najlepszych, a ich ofiara życia nie miała
żadnego wpływu na wynik wojny i nasze powojenne losy. Ja na
dramat Powstania patrzę przez pryzmat śmierci mojej młodszej
koleżanki. 15-letnia Lala Zawadzka miała najpiękniejsze nogi
ze wszystkich dziewcząt na Sadybie. Straciła je na Starym
Mieście. I jakby tego było mało - potem zamordowana i spalona
przez Niemców w powstańczym szpitalu przy Długiej 7. Śmierć
tysięcy ocenia się historycznie, politycznie i moralnie. Dopiero
śmierć pojedynczego człowieka wywołuje ból serca i skurcz
krtani.
Słowacki, akt strzału, głodny
wilk
Nauczyciel francuskiego Edmund Semil zapamiętał ostatnią
rozmowę z Baczyńskim, jaką odbył tuż przed powstaniem na Szczyglej.
Opowiadając o swej pracy w konspiracji, poeta oskarżał dowódców
"szafujących bezmyślnie i lekkomyślnie życiem ludzkim".
W Zośce Baczyński jest od lata 1943
r. sekcyjnym, kieruje kilkoma młodszymi od siebie chłopcami.
Trzech z nich składało konspiracyjne ślubowanie na ręce "Rudego".
Baczyński ich drażni - pisze Wiesław Budzyński, który od ćwierćwiecza
bada biografię i twórczość poety. "Ta jego delikatność
i to, że był z musztry >>zielony<<. Nie widzieli
w nim wojskowego... Sprawiał wrażenie młodzieńca bez drylu,
a zbiórki przypominały początkowo towarzyskie spot-kania.
Z czasem zbliżył się do nich...".
W akcji "Wilanów" chłopcy z jego sekcji ubezpieczają
przeprawę broni przez Wisłę. Ale dowódca plutonu nie wyznacza
Krzysztofa do akcji. Budzyński sugeruje, że poetę pominięto,
bo ktoś zdał sobie sprawę z wartości jego wierszy.
Małomówny, zamknięty w sobie, szybko się męczy. Chce się
wycofać ze Szkoły Podchorążych Rezerwy. Minerka, dowodzenie
plutonem, budowa pojazdów mechanicznych... przedmioty sprawiają
mu trudności. Dowództwo "Zośki" odrzuca jego prośbę,
a instruktor podrywa elewów do pozycji "baczność"
i przemawia: "Obowiązek... Służba... Zaszczyt...".
W maju 1944 r. poeta kończy z trudem podchorążówkę (oblał
egzamin z terenoznawstwa). Tej wiosny bierze udział w akcji
wysadzania pociągu pod Urlami.
Pisze intensywnie. Na zebraniu literackim w salonie Nałkowskiej
ktoś mówi, że pojawił się "wojenny Słowacki".
Wieczorami pod kolumną Zygmunta spotykają się Andrzej Trzebiński
i Wacław Bojarski. Rozwozili bibułę, redagowali "Sztukę
i Naród", teraz opadają z nich emocje dnia. Bojarski
nosi brązowy kapelusz, brodę ma wydatną, wąsik, lubi teatralne
gesty, tryska energią. Mówi przyjacielowi, że wiersz powinien
uderzać tak, jakby pod koniec dystyngowanego przyjęcia ktoś
nagle rozpiął rozporek i położył penisa na stole. Mówi, że
bohaterstwo jest wtedy, gdy jadąc zapchanym tramwajem, z odmrożonymi
rękami, zmęczony, wydobywasz z kieszeni Szekspira i czytasz.
Mówi, że w akcie strzału - właśnie ćwiczy ostre strzelanie
za miastem - człowiek czuje się wolny. Po debiucie poetyckim
Baczyńskiego ("Wiersze wybrane", wrzesień 1942)
oskarżają autora w "Sztuce i Narodzie" o eskapizm.
Gdy oddają ten atak do druku, sami nie biorą jeszcze udziału
w zbrojnym oporze.
Esencjaści rozwieszają w baraku na Skaryszewskiej
mokre płachty debiutanckiego tomu wierszy Tadeusza Borowskiego,
prosto z powielacza ("Gdziekolwiek ziemia", grudzień
1942; ten tomik spotka podobne oskarżenie kręgu "SiN").
Żyją kolorowo. Piotr Słonimski handluje brylantami, zdobytą
od żołnierzy węgierskich bronią, angielskim tytoniem i z nadmiaru
pieniędzy wynajmuje kajutę na statku "Bajka" na
Wiśle, "taki trochę burdel", jak mówił. Śpią pokotem
w baraku. Dyskutują o literaturze, filozofii i muzyce. "Łączyła
nas wódka, budka przy budowie - wspominał Słonimski - (...)
wspólny wróg - Niemcy, a także spory z naszymi przyjaciółmi
wydającymi >>Sztukę i Naród<<".
- Jak głodny wilk Borowski chwytał wszystko: książki, żarcie,
dziewczyny - opowiada Edmund Kujawski. - Setkę wychylał jednym
haustem. Partię szachów rozstrzygał w pięć minut. Po wygłoszonym
referacie nie zostawiał suchej nitki na autorze, napastliwy
i wyszydzający, choć uwagi miał trafne. A potem nagle te jego
płonące oczy gasły i siedział oklapnięty... Myśmy zajmowali
postawę: "nie daj się głupi zabić". Byliśmy w opozycji
do "Sztuki i Narodu". Wiedzieliśmy, że Konfederacja
Narodu jest kontynuacją Falangi. Ja widziałem przed wojną
falangistów - z lachami i żyletkami... Kiedyś odwiedziłem
na Klonowej Andrzeja Trzebińskiego. Wyłożyłem mu program esencjastów:
miłość, przyjaźń, nauka... Trafiłem jak kulą w płot. Bo oni
chcieli budować imperium.
Potęga! Maszerować!
Mapę Imperium Słowiańskiego Konfederacja Narodu wydała w
październiku 1941 r. Czerwona plama rozlewa się na pół Europy:
od Finlandii po Bałkany, od Szczecina po skolonizowaną Syberię.
Egzemplarz, który oglądam, należał do Tadeusza Gajcego.
Gdy Tadeusz Borowski zobaczył mapę, napisał fraszkę dla Bojarskiego:
"Gdybym mógł na twoje hasła,/ to bym, drogi Wacku, na.../
(jak odgadniesz rym, dopiero/ idź i buduj swe Imperium)".
- Wacek wpadał we wściekłość, kiedy tę Polskę od morza do
morza negowaliśmy - wspomina Edmund Kujawski. - Oni rozumowali
tak: wróg nas depcze, ale mamy nad nim przewagę moralną i
duchową, więc zwycięstwo należy do nas.
Tekst na odwrocie mapy głosi, że między Niemcami a Rosją
nie ma miejsca na słabą Polskę. Duch nowych czasów pcha narody
w kierunku bloków plemienno-politycznych. Polacy "stworzą
moc wprzęgniętą w służbę nieegoistycznie pojętego dobra".
W pierwszym etapie budowy imperium należy włączyć w obszar
państwa polskiego Białoruś - kraj narodowościowo niewykrystalizowany.
Zawrzeć unię z Ukrainą - dla jej własnego dobra - w obronie
przed Rosją. Zapewnić Polsce dostęp do Morza Czarnego, zajmując
Besarabię i Bukowinę zamieszkane przez ludność bez świadomości
narodowej. Rozgromić Rosję, korzystając z jej wyczerpania.
Językiem urzędowym imperium będzie - "celem uproszczenia
stosunków" - język polski. Imperium jest "narzędziem
naszej wiekowej misji".
Nad tą mapą Władysław Bartoszewski spiera się po powrocie
z Auschwitz z Wacławem Bojarskim. Jest rok 1942. Bartoszewski
działa we Froncie Odrodzenia Polski, katolickiej organizacji,
którą kieruje Zofia Kossak. Współtworzy Radę Pomocy Żydom
"Żegota". Bojarskiego zna od dziecka, chodzili razem
do katolickiego gimnazjum św. Stanisława Kostki. Gajcego i
Stroińskiego poznaje na komplecie polonistycznym.
- Wacek do wybuchu wojny nie miał żadnych poglądów politycznych
- opowiada. - Gruźlik, wątły, z rzemieślniczej rodziny. I
nagle: "Imperium! Potęga! Maszerować!". Mówił: "Albo
będziemy wielcy, albo nas nie będzie wcale". Mógł wyciągać
takie wnioski ze straszliwego zrolowania nas w 1939 r. - wdeptali
nas w ziemię, ale my im pokażemy... Gajcy - syn położnej i
ślusarza kolejowego - politycznie nie był uformowany, wpływ
intelektualny miał na niego Stroiński. Zdzisław pochodził
z Zamościa, ze środowiska ziemiańsko-konserwatywnego. Trzebiński,
którego spotkałem dwa razy, miał naturę ideologa, był tak
radykalny jak dziś Antoni Macierewicz. Kategorycznie odżegnuję
się od tego, aby przypisywać im jednolitą i zborną ideologię.
W swoich ambicjach chcieli być niezależni. Gdy ich pismo uzyskało
rezonans w środowisku studenckim, działacze Konfederacji Narodu
zaczęli doczepiać do "SiN" politykę.
Duch wodza unosi się nad wodami
Pierwszym redaktorem "Sztuki i Narodu" zostaje
Onufry Bronisław Kopczyński, muzyk, kierownik Pionu Kulturowego
w KN. Przed wojną związany z Falangą. (W 1936 r. pisał: "W
stosunku do wrogów wewnętrznych - propagandy obcej i żydów
- mechaniczny środek zniszczenia i separacji jest środkiem
jedynie celowym i słusznym").
Daje dużą swobodę Bojarskiemu w decydowaniu o kształcie pisma,
które ma przyciągnąć utalentowaną młodzież spoza KN. Każdy
numer wywołuje dyskusje w kręgu polonistów - "SiN"
jest na razie jedynym konspiracyjnym czasopismem literackim
Warszawy. Po aresztowaniu Kopczyńskiego na przełomie 1942
i 1943 r. (umrze w Majdanku) naczelnym miesięcznika zostaje
Bojarski. Będzie uczestniczył w zebraniach i odprawach kierownictwa
Konfederacji. "Pierwszy poznałeś Komendanta, z czego
byłeś dumny" - napisze Andrzej Trzebiński w dzienniku,
wspominając przyjaciela. Komendantem Konfederacji Narodu jest
Bolesław Piasecki, przed wojną przywódca Falangi.
"Trudno obarczać tych młodych odpowiedzialnością polityczną
za przeszłość protektorów - pisze historyk literatury Tadeusz
Drewnowski. - Znalezienie się tej młodzieży w organizacji
prawicowej było raczej wynikiem dezorientacji (...), koneksji.
Przede wszystkim jednak chęci działania. Konfederacja tworzyła
środowisko, otwierała możliwości wymiany myśli i druku. Któż
mógł się tak wielkiej szansie oprzeć?".
Oprą się Tadeusz Borowski i
Krzysztof Baczyński.
Trzebiński od połowy 1942 r. jest kierownikiem Biura Kolportażu
wydawnictw KN. Ma częsty kontakt z Włodzimierzem Pietrzakiem,
jedną z czołowych postaci Konfederacji. To literat, działał
w Falandze, w KN opiekuje się młodzieżą. Pełni funkcję kierownika
Wydziału Propagandowo-Politycznego, od 1943 r. szefa sztabu
i redaktora organu KN "Nowa Polska". W sierpniu
1943 r. Trzebiński zostaje jego zastępcą od propagandy.
- Pietrzak przekonywał mnie, że Piasecki się zmienił i jego
poglądy nie są tak radykalne jak przed wojną - wspomina krytyk
literacki Ryszard Matuszewski. - Docierała do mnie przez Włodka
"Sztuka i Naród". Te ich sny o imperium odbierałem
jako groteskowe i po prostu głupie!
W 1960 r. Czesław Miłosz zastanawiał
się w paryskiej "Kulturze": "W jakim stopniu
te przedwojenne naleciałości działały na >>Sztukę i
Naród<<? Było to pismo ich własne, samodzielne (...),
żyjące z wyduszanych datków i składek. Tym niemniej tor myśli
był widoczny, chociaż (...) ci ludzie (...) odbiegli daleko
od pustogłowych wzorów i targały nimi prawdziwe filozoficzne
namiętności". Jednak pismo nie wyrastało z próżni, "przygotowało
je to, co działo się w Warszawie w latach bezpośrednio poprzedzających
wybuch wojny. (...) Młodzież, w ogromnej większości, nie była
ani >>sanacyjna<<, ani liberalna, ani lewicowa.
Była skrajnie nacjonalistyczna".
W artykule wstępnym w pierwszym numerze "SiN" z
kwietnia 1942 r. Wacław Bojarski rozprawia się ze sztuką Dwudziestolecia.
Była "wegetująca rozpaczliwie wśród świata dążącego ku
zagładzie". "Dzisiaj wierzymy w człowieka silnego,
naładowanego dynamitem możliwości. (...) Chcemy atmosfery
bezwzględnej walki i cieszy nas radosny i słuszny rytm kroków
żołnierskich".
Następny numer zawiera tekst zamówiony w "Nowej Polsce".
Sztuka polska ma prowadzić naród do prawdy i odrodzić go w
jego "starodawnej mocy", stwierdza Włodzimierz Pietrzak.
Ma wyrażać "podążanie za mocnym dobrem". Artysta
wyzwolony ze swej polskości to wyrodny syn. Zasadniczym doznaniem
wielkiego twórcy na polskiej ziemi ma być "dziejowe szamotanie
się narodu zawieszonego własnym bezwładem między nicością
a wielkością".
Miłosz wspomina, że artykuły wydawały mu się patetyczne,
bełkotliwe i niedowarzone. "Duch wodza, Bolesława Piaseckiego,
unosił się nad wodami".
Niech godzą jak oszczep
W konkursie poetyckim "Sztuki i Narodu", rozstrzygniętym
latem 1942 r., Tadeusz Gajcy otrzymuje trzecią nagrodę (i
symboliczne 20 zł) za wiersz-manifest "Wczorajszemu".
Pracuje jako magazynier w szwalni Baśka przy Marszałkowskiej.
Jest reporterem pisma Konfederacji Narodu "Nowa Polska
- Wiadomości Codzienne". Po sukcesie "Wczorajszego"
wchodzi do redakcji "SiN".
Stanisław Bereś uważa, że wejście Gajcego w orbitę KN nie
było przypadkowe. W gimnazjum ojców marianów, które ukończył,
panował kult tradycji narodowych, a uczniów zaznajamiano z
hasłami ONR. Marianie wydawali przed wojną jeden z jego organów,
miesięcznik "Pro Christo".
Bohater wiersza Gajcego jeszcze wczoraj ufał: "Rozległą
piersią ujmiesz horyzonty, w których świat/ pływa mały jak
z dzieciństwa okręcik". Wierzył: "słowiczym pieniem
wierszy popłynie sława harda". Wybucha wojna. "Skowyt
strzałów na brukach się wił". A dzisiaj - "piaski
cmentarzy". "Dłoń, którą uczyłeś śpiewać/ potrafi
nienawidzić...". Dzisiaj "śpiewne słowa trzeba zamieniać,/
by godziły jak oszczep".
Wojna wymaga od poety nowego spojrzenia na rzeczywistość
- pisał w recenzji "Wierszy wybranych" Baczyńskiego
w listopadzie 1942 r. Tymczasem poezja dzisiejsza "pozostaje
w dalszym ciągu łatwym wyrazem łatwego bólu".
Przeżywał dramat wyboru - stwierdza Bronisław Maj w książce
o poezji Gajcego. Był to wybór pomiędzy wiernością "własnym
dyspozycjom twórczym, własnej naturalnej drodze artystycznej
- a wiernością sobie w porządku narzuconym przez historię
i wiernością obowiązkom patriotycznym".
Chciał zdusić siebie "wczorajszego". Nie czas na
dezercję w poezję, która czaruje i urzeka; poezja ma wychowywać;
ma być męska i zaangażowana w historię... Taka będzie jego
publicystyka - niezachwiana w poczuciu racji. Ale wierszy
nie uda mu się wtłoczyć w retorykę dydaktyzmu, w żadną rację
polityczną, nie sprzeniewierzy się własnemu talentowi. Jego
liryki będą coraz dalsze od deklaracji "Wczorajszego".
Od postulatu "silnego człowieka". Człowiek w jego
wierszach jest niepewny, pytający, "pochylony nad sobą
w żalu".
"Widma" - pierwszy konspiracyjny tom Gajcego z
1943 r. - utkany jest z sennych, apokaliptycznych wizji. W
wydanym rok później zbiorze "Grom powszedni" trudno
znaleźć - zauważa Stanisław Bereś - tak charakterystyczną
dla młodzieży podziemnej fascynację duchem rycersko-żołnierskim.
"Wątpić należy, czy Gajcy ze swym pogłębionym, kontemplacyjnym
stosunkiem do śmierci (...) rzeczywiście nadawał się na barda
konspiracji, którego zrobiono z niego (i Baczyńskiego) po
wojnie".
Z płynnego szkła
Jeszcze przed ukazaniem się pierwszego numeru "SiN"
Wacław Bojarski próbuje pozyskać dla pisma Krzysztofa Kamila
Baczyńskiego. Spotykają się w mieszkaniu Bojarskiego na ulicy
Bednarskiej pod koniec 1941 r. Świadek rozmowy Tadeusz Sołtan
wspomina, że była ona typowa "dla przedstawicieli dwóch
postaw, jakie miały się z biegiem czasu ukształtować w środowisku
młodej literatury konspiracyjnej". Różnili się w ocenie
literatury Dwudziestolecia; oddalał ich pogląd na rolę literatury
w warunkach konspiracji; dzieliły ich rodowody i ideologia.
Do współpracy nie dojdzie. Baczyński będzie jedynie widywał
swoich rówieśników z "SiN" na wieczorach poetyckich.
Chłopięcy, o kobiecych szaroniebieskich oczach, włosy falujące,
kaszle i pali, w stroju wyraźna niechęć do akcentów wojskowych
- butów z cholewami tak często noszonych przez konspirującą
młodzież. Na spotkaniach literackich milczy na uboczu.
Wchodzi w krąg dojrzałych pisarzy. Bywa u Jerzego Andrzejewskiego
i Jerzego Zagórskiego na Bielanach. I w Stawisku u Jarosława
Iwaszkiewicza. "Nie wątpiłem ani chwili, że mam do czynienia
z człowiekiem niesłychanie twardym - wspominał pisarz po wojnie
- a właściwie mówiąc, z człowiekiem miękkim i delikatnym,
który uważa za stosowne twardość tę sobie narzucić".
Spotyka się z Kazimierzem Wyką, gdy krytyk przyjeżdża do
Warszawy. W czerwcu 1943 r. w krakowskim "Miesięczniku
Literackim" Wyka publikuje obszerną analizę "Wierszy
wybranych", debiutu Baczyńskiego. Poeta wyzwolił się
z przedwojennej mentalności i stylu Dwudziestolecia, z katastrofizmu
- pisze Wyka - i jest już "po stronie nadziei".
Tę poezję Wyka łączy ze Słowackim, Norwidem, Józefem Czechowiczem
i Miłoszem. "Nie każdemu tak wcześnie jest dana pełna
dojrzałość artystyczna".
Do wydanej konspiracyjnie w 1942 r. antologii "Pieśń
Niepodległa" Czesław Miłosz wybiera spośród wierszy wojennego
pokolenia tylko liryki Baczyńskiego.
"Poezję jego od razu odczułem jako
autentyczną - wspomina - ale też jako niesłychanie kruchą,
jakby wyciągana była z płynnego szkła. (...) Jego odniesieniami
są poeci >>Sztuki i Narodu<< z jednej strony,
młodociany Borowski-poeta z drugiej, przy tym z nich wszystkich
tylko Baczyński jest narodowo-romantyczny w duchu pierwszej
połowy dziewiętnastego wieku, czyli zarówno sprzeciwia się
nacjonalizmowi z drugiej połowy stulecia rodem, jak nihilizującej
ironii".
Surowy zapach życia
Na miejsce swego debiutu wybrał tuż przed wojną lwowskie
"Sygnały", pismo lewicowe (redaktor odesłał mu wiersze).
Od 1935 r. należał do tajnej organizacji socjalistycznej
Spartakus zrzeszającej młodzież warszawskich gimnazjów. Ścierały
się w niej wpływy socjalistyczne i komunistyczne. Krzysztof
popierał zbliżenie z młodzieżą komunistyczną. Lecz gdy po
wybuchu wojny Spartakusa przejmą komuniści, wycofa się z organizacji.
Opowiada brat stryjeczny Krzysztofa Zbigniew Baczyński: -
W 1938 r., po mojej maturze, rodzice wysłali mnie w nagrodę
do stryja w Warszawie. Trudno mi było nawiązać kontakt z Krzysztofem.
Nieprzystępny, skupiony, melancholijny. Chodził na zebrania,
mówił, że ma przekonania socjalistyczno-anarchistyczne. Śmiał
się, gdy mu powiedziałem, że służę we Lwowie do mszy... Podobnie
śmiał się stryj, gdy zobaczył procesję Bożego Ciała... Krzysztof
buntował się przeciwko wszystkiemu i przypominał w tym swego
ojca. Atmosfera w domu była sztywna. Każde z nich miało swój
pokój, wchodząc, trzeba było pukać. Krzysztof żył w rozterce,
rozdarty między matką a ojcem. Stryj - ateista, z wojskowym
drylem, konfliktowy. Stryjenka - demonstracyjnie wierząca,
chowała jedynaka w cieplarnianej atmosferze.
Dziadek Krzysztofa Zygmunt Baczyński walczył w powstaniu
1863 r.
Stanisław, ojciec Krzysztofa, należał do tajnej organizacji
młodzieży socjalistycznej Promień. Legionista. Rozszedł się
z Piłsudskim po przewrocie majowym. Gdy po śmierci Piłsudskiego
przysłano Stanisławowi order za jego zasługi w czasie trzeciego
powstania śląskiego (organizował dywersję na tyłach wojsk
niemieckich), udekorował nim swego psa.
- Mówiono, że zaszedłby bardzo wysoko, gdyby był bardziej
ugodowy - wspomina Zbigniew Baczyński. - Przyjeżdżał często
do Lwowa w celach wydawniczych, bo w Warszawie miał już z
tym kłopoty. I chciał sobie zjeść po lwowsku... Polską lat
30. był głęboko rozczarowany. Trochę naiwnie marzył o sprawiedliwości
społecznej.
W ramach Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych wygłaszał
wykłady o literaturze proletariackiej. W czasopismach literackich
"Wiek XX" i "Europa", które sam założył
i redagował, wypowiadał się przeciw elitarności w sztuce.
W 1932 r. opublikował książkę "Literatura w ZSRR",
którą ksiądz Stefan Wyszyński, późniejszy prymas, nazwał przed
wojną tendencyjnym piśmiennictwem bolszewickim.
Stanisław Baczyński pisał w swej książce, że w ramach marksizmu
"może się zmieścić największe zło i dobro społeczne,
od ludzi żywych zależy wybór kierunku...". Fałszywy jest
pogląd krytyki literackiej Zachodu, jakoby w ZSRR literatura
powstawała pod naciskiem władzy. Taka jest naturalna tendencja
w sztuce - tematykę mieszczańską wypiera proletariacka. Sztuka
Zachodu osiągnęła wysoki stopień artyzmu i wyrafinowania,
lecz tylko żongluje anegdotą. Pisarstwo radzieckie sprawia
co prawda wrażenie "pewnego barbarzyństwa", ale
ma też "surowy zapach powstającego życia, nie zaś zgnilizny
i rozkładu, jakimi tchnie Europa".
Kiedy więc Krzysztof odrabia z matką lekcje, z drugiego pokoju
dobiega go dyskusja, jaką ojciec toczy zwykle ze swym szwagrem
- wujem Krzysztofa, filozofem Adamem Zieleńczykiem - oraz
Edmundem Semilem, przyjacielem z młodości (obaj uczą w szkole
Krzysztofa). Mówi się o hańbie świata, który patrzy obojętnie,
jak rośnie wrzód hitlerowski. O reperkusjach hitleryzmu w
Polsce. O zjeździe pracowników kultury we Lwowie latem 1936
r. współorganizowanym przez Baczyńskiego. (Padło wtedy z trybuny:
"Na drugi rok w czerwonej Warszawie!"). O przyjęciach
w ambasadzie sowieckiej, w których Stanisław uczestniczy.
Prasa nacjonalistyczna nazwała go "Baczyłes".
Krzysztof chodzi na wiece robotnicze; jest na manifestacji
popierającej strajk nauczycielski, rozlepia afisze, szkolnemu
koledze pożycza książki Trockiego, jednego z bolszewickich
przywódców.
Pod koniec lat 30. Stanisław otrzymywał coraz mniej prac
zleconych. Wileński Instytut Badań Europy Wschodniej zrezygnował
z jego wykładów o literaturze rosyjskiej. Jego prace krytycznoliterackie
- zaprawione jadem - ukazywały się w drugorzędnych tytułach.
Antagoniści nie zauważali go, nie podejmowali polemiki. Chory
na raka żołądka pisał swą ostatnią książkę, której prawie
cały nakład spłonął w oblężonej Warszawie.
Umarł w lipcu 1939 r. Nad jego grobem żona spotkała kobietę,
która również czuła się wdową po Stanisławie, uścisnęły się.
W październiku przyszło po niego gestapo.
Narodzie mój jak dąb zuchwały
- Wyskoki falangistów były w szkole karcone - opowiada Edmund
Kujawski, w liceum Batorego uczył się w klasie o rok młodszej
niż Baczyński, należał również do Spartakusa. - Zdarzali się
wśród uczniów tropiciele pochodzenia wnikliwie śledzący, że
Edmund Semil, nauczyciel francuskiego, to węgierski Żyd, że
historyk Targowski i filozof Zieleńczyk to Żydzi... Zdarzyło
się też, że nauczyciel Marian Trojan stwierdził na lekcji,
iż wszystkie nieszczęścia Polski spowodowali Żydzi. Wtedy
jeden z kolegów - Bregman, którego ojciec był prezesem Związku
Legionistów-Żydów - odpowiedział: "I tacy idioci jak
pan!". Klasa stanęła murem za Bregmanem.
Matka Baczyńskiego Stefania Zieleńczyk, nauczycielka w młodszych
klasach szkoły powszechnej i autorka bajek dla dzieci, pochodziła
ze spolonizowanej rodziny żydowskiej. Gorliwa katoliczka.
(Jako pokutę za niewierność popełnioną w młodości wobec męża
narzuciła sobie posty w piątki i soboty).
W klasie Krzysztofa wyśmiewano się z kolegi - Żyda: - Zyyt!
Zyyt! Wybuchła bójka. Wśród pięciu, którzy bronili chłopca
przed resztą klasy, był Baczyński. "Nienawidził endeków"
- wspominał Konstanty Jeleński, który bił się razem z nim.
Miłosz pisze o rozdarciu, jakiego Krzysztof doświadczał w
czasie wojny: "Konflikt, z którym jego wola musiała się
uporać, jest pomijany. (...) Krzysztof był (...) po matce
Żydem. (...) Musiał być doskonale świadomy, że miejsce jego
w getcie, co narzucało niemożliwy do rozwiązania problem solidarności.
(...) Czuł, że jego lud, z którym łączy go nie tylko krew,
ale historia kilku millenniów, to żydowski lud w getcie. Niektóre
wiersze świadczą o tym wyraźnie".
W getcie przebywał jego wuj Adam Zieleńczyk. Uciekł. Gdy
zaproponowano mu, by prowadził komplety, odmówił, gdyż nie
chciał narażać swoim semickim wyglądem zebranych. Rozstrzelany
wraz z żoną i dwiema córkami w sierpniu 1943 r.
Tuż po wybuchu powstania w getcie w kwietniu 1943 r. Baczyński
pisze: "Byłeś jak wielkie, stare drzewo,/ narodzie mój
jak dąb zuchwały,/ wezbrany ogniem soków źrałych/ jak drzewo
wiary, mocy, gniewu./ (...) Jęli ci liście drzeć i ścinać,/
byś nagi stał i głowę zginał./ Jęli ci oczy z ognia łupić,/
byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy./ Jęli ci ciało w popiół
kruszyć,/ by wydrzeć Boga z żywej duszy./ I otoś stanął sam,
odarty,/ (...) Ludu mój! Do broni!".
Rok wcześniej kreślił gorzko-ironiczną wizję przyszłej Polski:
"I Sikorski będzie,/ pepesowcy, endecy, poeci i wszędzie/
znów się Żydzi rozplenią i znów stwierdzą ludzie,/ że wszystko
było przez nich i że Żydzi w brudzie/ rozsiewają miazmaty,
i że trzeba szyby/ i sklepy im rozwalić i zęby im wybić".
Jak na innym kontynencie
Latem 1942 r. Wacław Bojarski leczy płuca w Otwocku. Jest
świadkiem wywózki Żydów, niektórych Niemcy mordują na miejscu.
- A bracia Polacy natychmiast rzucali się rabować opustoszałe
domy! - opowiada wstrząśnięty Bartoszewskiemu. Nie ma śladu
tej refleksji w jego publicystyce.
Trzebiński, który niemal każdego dnia zapisuje swe przeżycia,
nie wspomina w "Pamiętniku" o powstaniu w getcie.
Nad tym jego milczeniem zastanawia się Miłosz: "Czyż
idealizm całopalenia, obowiązku wobec Boga i narodowej wspólnoty,
każe zamykać oczy na cierpienia ludzkości w ogóle?".
Losu Żydów dotyka Trzebiński w notatce z 19 sierpnia 1942
r. W zdumiewającym i strasznym kontekście: "jerzy z[agórski]
opowiadał o podszewce spraw świata: o masoneriach, o białych
i czarnych magiach, o jezuitach. świat nabywał jakiegoś wspaniałego,
mocnego sensu. sprawa getta przybierała charakter sakralny,
charakter krwawej, obrzędowej ofiary, składanej bogom starogermańskim,
Wolanom...". (Pisownia oryginalna).
Kilka miesięcy przed powstaniem w getcie Bojarski na łamach
"SiN" wyraża żal, że prasa konspiracyjna eksponuje
zbrodnie niemieckie popełniane na Żydach. "Należałoby
raczej oczekiwać protestu w sprawie okrucieństw niemieckich
wobec właśnie całego narodu".
"Sztuka i Naród" nie zauważa płonącego getta. Za
to organ Konfederacji Narodu "Nowa Polska" ubolewa,
że zniszczeniu ulega cała dzielnica Warszawy.
"Nowa Polska" roztrząsała "kwestię żydowską"
od jesieni 1941 r. Co się stanie, gdy w przyszłości getto
zostanie otwarte? Co uczynić z mieniem żydowskim zajętym przez
Polaków? "Trzeba będzie kogoś w pewnym sensie skrzywdzić".
Kogo? Polski patriota nie może się wahać, "czyj interes
powinien być w pierwszym rzędzie zabezpieczony". KN postuluje,
by w przyszłości "utrzymać prowizoryczne zamknięcie Żydów"
aż do czasu ich przymusowego przesiedlenia na jakiś teren.
Latem 1942 r., gdy w getcie trwa pierwsza akcja likwidacyjna,
"Nowa Polska" rozważa konsekwencje wymordowania
Żydów przez Niemców. "Polska zostanie odżydzona. Pozbędziemy
się elementu pod każdym względem szkodliwego".
Władysław Bartoszewski zachował w swoich zbiorach wydaną
przez Konfederację Narodu broszurę, która głosi wersalikami:
"Niemcy i żydzi podpalili świat, muszą zginąć razem!".
Miłosz: "Przed oczami tych chłopców Niemcy mordowali
połowę ludności Warszawy, a dla nich odbywało się to jak na
innym kontynencie".
W numerze poprzedzającym wybuch powstania w getcie "Sztuka
i Naród" zamieściła polemikę z tomikiem Tadeusza Borowskiego
"Gdziekolwiek ziemia". Wacława Bojarskiego oburzył
finał jednego z wierszy: "Zostanie po nas złom żelazny/
i głuchy, drwiący śmiech pokoleń". "Dzielimy się
na dwa obozy - stwierdził Bojarski - w jednym wy - (...) ukrywający
twarz w dłoniach". W drugim oni - poeci "SiN",
którzy tworzą w człowieku "postawę mocnego dobra".
Co to znaczy "mocne dobro"? To wypracowana w środowisku
KN idea siły, która ma służyć wartościom.
"Wiesz, jak ostro stałem przeciw nim: ich imperialnej
koncepcji budowania żarłocznego państwa, ich nieuczciwości
w rozumowaniu społecznym, ich teoriom sztuki narodowej, (...)
ich stylowi życia świadomego i nieświadomego zakłamania. (...)
I dziś zarzucę im (...) podziw dla zła, którego wadą jest
to, że nie jest naszym złem" - pisał już po śmierci poetów
"SiN" w opowiadaniu "U nas, w Auschwitzu"
Tadeusz Borowski.
Magdalena Grochowska
|